Czym jest server side rendering (SSR)? Czy ma to znaczenie dla SEO?
3 min
3 min
Na skróty
Szybkość ładowania strony jest uważana za jeden z najważniejszych czynników rankingowych wyszukiwarki Google. Sposobów na poprawienie jej osiągów w tym parametrze również jest kilka — może być nim np. przeniesienie „ciężaru” renderowania strony z przeglądarki użytkownika na serwer witryny. Wyjaśniamy, na czym dokładnie polega server side rendering — i czy może rzeczywiście wpłynąć na SEO strony.
Na początek, krótkie przypomnienie. Renderowanie jest, mówiąc najogólniej, procesem przekształcania abstrakcyjnych danych na ich wizualną reprezentację. Gdy mówimy o stronach internetowych — chodzi po prostu o przedstawienie znajdującego się na serwerze kodu strony w postaci czytelnej, funkcjonalnej dla użytkownika witryny w jego przeglądarce.
Wyróżnia się dwa rodzaje renderowania stron: po stronie klienta (CSR) oraz po stronie serwera (SSR).
W pierwszym przypadku przeglądarka — po wysłaniu zapytania do odpowiedniego serwera — najpierw otrzymuje kod HTML strony, następnie — plik JavaScript — i dopiero wtedy zabiera się za renderowanie witryny.
Z kolei SSR, czyli właśnie server side rendering, polega na renderowaniu całego kodu HTML jeszcze na serwerze — i wysłaniu przeglądarce już gotowego pliku. Dzięki temu, przeglądarka może od razu po otrzymaniu odpowiedzi z serwera wyświetlić żądaną stronę w jej „podstawowej”, statycznej wersji — w tle pobierając pliki JS i renderując elementy interaktywne.
Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim:
Server side rendering ma więc i swoje zalety, i pewne wady. Ale z punktu widzenia SEO — jest rozwiązaniem nieco lepszym niż renderowanie po stronie klienta. Poniżej wyjaśnimy, dlaczego.
Pomysł przeniesienia procesu renderowania kodu HTML witryny na stronę serwera nie wziął się znikąd. W dużej mierze stanowił on odpowiedź na pewien istotny problem związany z robotami indeksującymi Google’a (a także i innych wyszukiwarek). Otóż przez długie lata miały one spore trudności z obsługą kodu JavaScript na skanowanych przez siebie witrynach — a to tylko wydłużało cały proces indeksowania.
Dzięki SSR, Googlebot po natrafieniu na stronę od razu ma dostęp do najważniejszej dla siebie treści — kodu HTML — i może przeanalizować zgromadzone tam informacje bez czekania na to, aż przetworzony zostanie także kod JavaScript.
Oczywiście, dziś roboty Google’a radzą sobie z JS-em znacznie lepiej — choć jego interpretacja wciąż wymaga od nich większych zasobów. Z innymi crawlerami sprawa wygląda różnie — przykładowo, roboty indeksujące Binga renderują JavaScript, natomiast nie obsługują niektórych jego frameworków. Z kolei boty Facebooka czy X-a kodu JavaScript w ogóle nie wykonują.
Tyle o indeksowaniu — warto bowiem też podkreślić, że zastosowanie renderowania server side ma swój sens także w kontekście działań SEO.
Tak jak już wspomnieliśmy, strona renderowana na zasadzie SSR (w większości przypadków) szybciej wyświetli się w przeglądarce, niż witryna renderowana po stronie klienta. W statycznej wersji, owszem — ale dla Google już sam fakt szybkiego wykonania kodu HTML może być przesłanką ku temu, że strona zapewni niecierpliwemu użytkownikowi lepsze doświadczenia. A to, według obowiązujących wytycznych SEO, jest dla pozycji w SERP-ach niezwykle ważne.
Jeżeli zaś strona — nawet bez niektórych elementów interaktywnych — załaduje się błyskawicznie, szansa na to, że użytkownik ją opuści bez wykonania jakiejkolwiek interakcji, drastycznie zmaleje. Większość internautów chętniej pozostanie na witrynie ładującej się kilka sekund, gdy już po ułamku sekundy zobaczy jej „szkielet” — niż gdyby miał przez ten czas patrzeć na białą stronę.
Wiesz już, co to renderowanie po stronie serwera — i dlaczego może mieć pozytywny wpływ na pozycjonowanie Twojej strony oraz doświadczenia jej użytkowników. Jeśli szukasz więc sposobów na maksymalizację osiągów swojej witryny — wdrożenie SSR może okazać się naprawdę dobrym pomysłem.
Zawodowy copywriter oraz student psychologii na Uniwersytecie Warszawskim. W świecie marketingu internetowego równie mocno, co chwytliwe (i wartościowe) treści interesuje go dobry design. Gdy nie zajmuje się tworzeniem contentu, odkrywa perełki kina niezależnego i pracuje nad własnymi opowiadaniami.